Jak mój syn uleczył mojego psa

Mam psa. Golden Retrievera. Ma już swoje lata, ale nigdy na nic nie chorował i myślałam, że na starość będzie podobnie. No może nie, że nie zachoruje nigdy, ale przynajmniej, że wszystko przebiegnie spokojnie. Tak się jednak nie stało. Mój pies popadł w depresję. Psia depresja? Czy to możliwe? Jak widać tak. Nie mogłam sobie tego wybaczyć. Jak mogłam na to pozwolić? Czy w czymś go zaniedbywałam? Nikt nie umiał mi pomóc. W tym czasie mój syn Tomek zaczął więcej interesować się psami, a ponieważ nie mogliśmy na razie pozwolić sobie na zakup nowego pupila, Tomek cały swój wolny czas spędzał z moim psiakiem Mobim. Któregoś dnia zobaczyłam Tomka, który przeprowadzał na Mobim jakiś skomplikowany masaż. Nigdy wcześniej niczego takiego nie widziałam. Kiedy zapytałam syna, co robi, odpowiedział w dwóch słowach: „fizjoterapia zwierząt”. Poczytałam więcej na ten temat, a syn przez kolejne kilka tygodni kontynuował „sesje” z Mobim i ku mojemu szczęściu, nasz ukochany piesek wyzdrowiał. Znów był wesołym, energicznym psem. Oczywiście wciąż pozostał psim staruszkiem, ale… odzyskał swoją szczenięcą duszę.